

21.02.2015 – ta data weszła do mojej pamięci…
V Bieg Górski Leszno Grzybowo – 10 km crossu, 10 km góra-dół, 10 km
naprawdę dobrego biegu. Na mecie zameldowałam się jako 1 w Open Kobiet z czasem
44:02, 20 sekund przed drugą. Biegło się świetnie. Nogi niosły, nic nie bolało,
leciutko i chyżo po górkach. Na mecie rozciąganie obowiązkowe i szczęśliwa
wsiadałam do samochodu – taki był plan i został wykonany. Wieczorem jednak już
lekko poczułam lewe biodro. Ale ono odzywało się co jakiś czas i przechodziło,
więc mnie to nie przejęło. Dnia następnego 2 wydarzenia: test Coopera w ramach
pracy mgr, do której byłam królikiem doświadczalnym, i
Półmaraton Zabla – z okazji urodzin R -> były numerki, medale, i
fajna trasa crossowa na Malcie. A i limit czasu – 2h
J Bardzo kameralnie, bo aż
trzech zawodników!
Rano ból w nodze – zignorowany. Hop na rower i lecimy
na test – podczas biegu zupełnie nic – 3.02 km w 12 min. Znów rower. I na
Maltę. Te 2h jednak już nie wpłynęły dobrze na nogę – pod koniec bolało.
Wieczorem rollowanie, rozciąganie i nadzieja, że rano przejdzie.

Nie przeszło. Naprawdę bardzo bolało – od tej pory zaczęły się moje
zmagania z kontuzją. Cały lewy bok poszedł. Wpierw przyczepy krawieckiego i
prostego, boląca czwórka, ITBS, lewe biodro, przywodziciel, pośladkowe…
wszystko. 2x USG, wizyta u
dr Marszałka,
u mojego ortopedy, w Rehasporcie, u
dr
Dzianacha, 10 tygodni rozbijania wszystkiego u
Bartka Żbika (polecam!) i prostowania miednicy, nastawiania ramion,
wszystkiego. Ćwiczenia, ból, płacz. Test na zakresy ruchu, który wypadł niepokojąco. Ojjjj – R musiał mieć cierpliwość. Dużo
płakałam. Dużo marudziłam. Dużo bólu było. Na początku nie mogłam normalnie
chodzić. Na rowerze nie bolało – szkoda, że rowerem po uczelni jeździć nie
mogłam. To był okres bólu – płaczu – nadziei – determinacji – ćwiczeń – bólu i
płaczu znów. Doszłam do momentu, gdy za kolanem lewym pojawiła się ni stąd ni
zowąd torbiel Baker’a – Bartek opuścił ręce i wysłał mnie do
Centrum Osteopatii
– do
Daniela Jóźwiaka. 2 wizyty u
Daniela spowodowały zmianę. Nie mówiąc oczywiście o tym, że Bartek wykonał niesamowitą
pracę – wyprostował i rozbił wszystko co się dało. Jak Daniel zadziałał to
przekierował mnie do
Julii w tym
samym Centrum – Julia pracuje ze mną do dziś. Czemu o nich wspominam? Bo bez
tych ludzi nie byłabym w stanie myśleć nawet o czymś tak szalonym jak 100 km!
Nie jest jeszcze różowo, ale nogi działają. Jeszcze jednak dużo pracy przede mną.

Na koniec tego wpisu nie mogę nie wspomnieć o moich dwóch sprzymierzeńcach. Pomimo tego, że był to okres bólu i przerwy od biegania, nie próżnowałam. Rower był moim zbawieniem. Wystartowałam nawet w zawodach
Enduro. Pierwszy i ostatni raz. Ukończyłam na ostatnim miejscu, ale ukończyłam! Bo to nie było aż takie oczywiste. Dużo wykręciłam na moich jednośladach - i to w każdej pogodzie. Nie oszukujmy się - nosiło mnie, musiałam coś zrobić z energią, musiałam coś robić, by nie myśleć o przerwie, musiałam robić coś takiego, co pozwalałoby mi nie dość, że się ruszać, to dodatkowo wspomagać proces powrotu. Rower miałam wręcz wskazany. To był czas roweru. Ale był to też czas basenu. Basen też był wskazany. Pojawiały się myśli, że nie jest tak źle, bo jakby co to mam na co się przerzucić! Więc w momentach, gdy nie płakałam kręciłam kilometry na kołach i w wodzie.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz