sobota, 24 sierpnia 2013

Historia Burrgerów. Epizod B.






Kolejny odcinek serii o Burrgerach! Tym razem mięsnie. Ale nie w 100%. Z lekkim zabarwieniem zielenią. Poznajcie El Spinacchio Beef Burrgera :)




Składniki: 
Burger:
500 g wołowiny
500 g świeżego szpinaku
rozmaryn
sól, pieprz, oliwa

Dodatki:
Ciemna bułka
Pomidor
Ogórek
Cebula
Rzodkiewki
Sałata
Musztarda, ketchup
Mozzarella




Wołowinę i szpinak mielimy, doprawiamy według uznania - ja użyłam soli, pieprzu i rozmarynu. Wszystko ładnie pięknie razem mieszamy i formujemy burgery, które następnie smażymy na rozgrzanej oliwie - aż będą ładnie zarumienione. Ja smażyłam pod przykryciem po 5 minut z każdej strony. 



Dalej sprawa wygląda prosto, bo wszystko, razem z dodatkami, ładujemy do buły - ulubione warzywa, ketchup, musztardę - no i na końcu zajadamy ze smakiem! Bardzo prosty przepis, a jaki smaczny!! :)






SMACZNEGO jak zwykle :)


wtorek, 13 sierpnia 2013

Wyżej, dalej, gdzie nogi poniosą.

Uwielbiam góry! Nie wyobrażam sobie urlopu bez wypadu, chociażby krótkiego, w jakiś teren, gdzie można piąć się pod górkę! Góry, pagórki, wzniesienia. Byle wzwyż. Byle było czuć, że się idzie. Byle u góry widok zrekompensował wysiłek. Byle poczuć, że się żyje :) Długie całodniowe trasy to jest to co tygryski lubią najbardziej. Plecak na plecach, trasa w głowie i na szlak. Aktywny wypoczynek!

Także i w tym roku nie mogłam sobie odpuścić. Spakowałam się i ruszyłam w moje ukochane góry Karkonosze. Mam do nich sentyment - to góry dzieciństwa. Pamiętam jak z rodzicami i siostrą pokonywaliśmy je podczas wakacji. Jak schodząc, wykończone, głodne, przełęczą Karkonoską rozmawiałyśmy z siostrą co byśmy sobie na dole zjadły :) Tak ogólnie to nigdy zbytnio nie chodziłam z dużym plecakiem z miejsca na miejsce - to dopiero zaczęłam teraz odkrywać. Zawsze mieliśmy miejsce wypadowe, mały plecak ze sobą i robiliśmy trasy - pętle - z powrotem w miejsce wyjścia. Tym razem też tak postanowiłam zrobić! I podzielić się z Wami moimi trasami. Zatem poniżej opis pierwszej trasy - gdyby ktoś chciał się pokusić o powtórzenie :) Polecam! Zdecydowanie :) 

Miejsce wypadowe: Przesieka - nocleg obok szlaku zielonego i żółtego (Ośrodek Wypoczynkowy Warszawianka) - idealne miejsce startowe.

Trasa (zapis z GPSa na samym dole :), a kolory wg pokonywanych szlaków: żółty - niebieski - czerwony - niebieski): Przesieka - Borowice - Rówienka - Polana - Samotnia - Strzecha Akademicka - Dom Śląski - Śnieżka - Dom Śląski - Słonecznik - Odrodzenie - Przesieka

Alternatywa (z racji tego, że się trochę zapatrzyłam ;) - drogą letnią): - Strzecha Akademicka - Śląska Droga - Dom Śląski 

Długość: 37,5 km

Mój czas przejścia (bez przerw): 7h 48 min.
Mój czas przejścia (z przerwami): 9h 26 min
Czas przejść wg mapy (bez przerw): 10 h

Trudność: łatwa (jeśli chodzi o nawierzchnię ;)), średnia (długość)

Opis trasy:


Wyruszamy z Przesieki wchodząc na szlak żółty w kierunku Borowic. Wg mapy czeka nas 75 minut marszu (wszystkie czasy podaję wg mapy, a nie mojego przejścia :)) - wpierw w samej Przesiece - troszkę po asfalcie - później już w lesie. I tutaj z samego rana piękne okoliczności przyrody. Alternatywnie możemy wybrać szlak zielony i minąć Wodospad Podgórnej - ale tę opcję zostawiłam sobie na inny czas :) 

Borowice mijamy szlakiem żółtym (20 minut). I tu znów wchodzimy w las. Czeka nas trochę podejścia, trochę kamieni, krzaków i błotka. Miejscami nawet mały strumyczek płynący po szlaku. Tu się lekko zmęczymy, bo cały czas podchodzimy (65 minut). W międzyczasie mijamy ujęcie wody. I fantastyczne znaki, na samym środku szlaku, w środku lasu: "Ścinka drzew. Wstęp wzbroniony". Zawsze się zastanawiałam co niby mam w takim momencie zrobić? Zawrócić ze szlaku? :D 

Z tego szlaku magicznie wchodzimy na Rówienkę - to już 'autostrada na Śnieżkę' - szlak niebieski prowadzący z Karpacza. I tak jak prawie cały szlak do tej pory był pusty - tu musimy się liczyć z tłumem podążającym do góry. 

Zabieramy się z tłumem. Szlakiem niebieskim przez Polanę udajemy się do Samotni. To jest 75 minut spaceru. Po drodze widzimy już nasz cel - Śnieżkę. Wchodzimy znów w las, by malowniczym przejściem, obok skał, dotrzeć do Małego Stawu i Samotni. Naprawdę urokliwe miejsce. Chwilka (krótsza bądź dłuższa) odpoczynku i chłonięcia widoku i jesteśmy gotowi w dalszą drogę :)



Z Samotni do Strzechy Akademickiej czeka nas jedynie 20 minut lekkiego podejścia. Ze Strzechy mamy 2 drogi - albo żółtym szlakiem, drogą letnią, do szlaku czarnego i obok Kopy (przystanek górny wyciągu) do Domu Śląskiego (ten szlak polecam - 55 min), albo szlakiem niebieskim do Domu Śląskiego (ja tak poszłam, bo się lekko zagapiłam ;) - 55 min). 




Z Domu Śląskiego mamy do wyboru dwie drogi - bardziej stromą szlakiem czerwonym, bądź łagodniejszą - szlakiem niebieskim (Droga Jubileuszowa) na Śnieżkę. Obie zajmują 30 min. Ja szłam niebieskim, bo czerwony - w remoncie - był zamknięty. Ale zdecydowanie wolę ten. Na Śnieżce przerwa na posiłek regeneracyjny :) - jabłko, płatki z suszonym bananem i jogurtem naturalnym. 


Gdy już nasycimy nasze oczy pięknym widokiem, odpoczniemy, posilimy się to możemy ruszać dalej. Za nami 17,5 km - przed nami drugie tyle. Schodzimy zatem do Domu Śląskiego (25 minut) i ruszamy czerwonym szlakiem w kierunku Słonecznika - 85 minut płaskiego przejścia z fantastycznymi widokami. Z góry widzimy Karpacz, Samotnię, Strzechę Akademicką, Mały i Wielki Staw. Jeśli mamy szczęście - tak jak ja :) - to widoki są niesamowite. Widoczność do 40 km w głąb Polski. Mijamy Słonecznik i podążając dalej czerwonym szlakiem udajemy się do Odrodzenia (45 minut).

Idealna nazwa dla schroniska. Bez względu na to, z której strony iść będziemy - tu się odradzamy! Od każdej strony długie przejście. Czy to od Śnieżki, czy od Śnieżnych Kotłów, czy z dołu - podejściem na Przełęcz Karkonoską. Tutaj dłuższa przerwa - obiad. Miałam niesamowitą ochotę na kaszankę, ale z racji, że jej nie mieli przejrzałam menu i ku mojemu zdziwieniu odkryłam fantastyczne danie - placki ziemniaczane ze szpinakiem. Nie zastanawiając się długo - zamówiłam. Pycha!!! Polecam. Do tego zimne piwko z sokiem, widok na Czechy i rozmowa ze spotkanym Holendrem :) 

Po wypoczynku jesteśmy gotowi do zejścia. Wpadamy na szlak niebieski i schodzimy najtrudniejszym podjazdem asfaltowym w Polsce (wg Wikipedii: nachylenie miejscami dochodzi do 29%, a średnia najbardziej stromego odcinka – 16%). Mimo tego, że jest to zejście to nogi mocno odczuwają tę różnicę - w kość dostają zwłaszcza stawy kolanowe. Ale mimo wszystko - to ostatni odcinek do pokonania. Niebieskim szlakiem do Przesieki idzie się 85 minut. Do miejsca mojego noclegu jeszcze 20 minut szlakiem żółtym :) I tak kończymy wycieczkę.

Zatem - wychodząc o 8 rano jesteśmy z powrotem - przy dobrych wiatrach ok 18 :) Trasa długa i miło męcząca, ale z widokami rekompensującymi wszelki trud!!! 

Gdyby ktoś trasę powtórzył - proszę o opinię i wrażenia! :) Dziękuję za uwagę :D






niedziela, 11 sierpnia 2013

Historia Burrgerów. Epizod A.





Burgery to bardzo miłe danie - jednakże najczęściej kupujemy już gotowe - ze wszystkim co w nich siedzi. Postanowiłam pobawić się składnikami i smakami i stworzyć serię o Burrgerach! - własnoręcznie przyrządzonych - zarówno mięsnych jak i bezmięsnych. Z racji tego, że pomysł wpadł mi do głowy nagle to postanowiłam wykorzystać to co znajdę w lodówce - i zaczynam od: Seler Burrgera :) - czyli bezmięsnie.


Składniki: 

Burger:
1/4 selera
3 różyczki kalafiora
2 marchewki
3 łyżki płatków żytnich
Świeży majeranek
bułka tarta
sól, pieprz, oliwa



Dodatki:
Ciemna bułĸa
Pomidor
Ogórek
Sałata
Musztarda, ketchup
Mozzarella


Seler i kalafior gotujemy do miękkości - aczkolwiek można darować sobie gotowanie kalafiora. Ja je ugotowałam. Później mielimy w blenderze, dorzucamy startą marchewkę, namoczone lekko wcześniej płatki żytnie (można także spróbować bez namaczania), posiekany majeranek, przyprawy (według uznania - ja użyłam jedynie soli i pieprzu) oraz, jedynie jeśli cała masa po zmieszaniu się nie klei - bułki tartej - bułkę tartą trę sama i najczęściej z ciemnego pieczywa :) Taką polecam. Wszystko mieszamy aż uzyskamy gładką masę, z której możemy uformować burgery.

Burgery smażymy na oliwie (ja smażyłam na oliwie z chili - dodaje to jeszcze smaku) - tak, by się ładnie zarumieniły z obu stron :) Na koniec dodałam na wierzch mozzarellę - i smażyłam, aż ser się roztopił lekko. 

No i na koniec ładujemy takiego burgerka do buły - oczywiście wszystko według uznania. Ja użyłam ciemnej bułki, a z dodatków, jak wyżej widać, sałaty, ogórka, pomidora, ketchupu i musztardy. Ale dorzucić można wszystkiego oczywiście :)

A na koniec zjadamy wszystko ze smakiem i uśmiechem na twarzy! :) 

Proste, szybkie, smaczne, zdrowe, tanie! :) 



Jak zawsze: Smacznego! 

piątek, 2 sierpnia 2013

Z pamiętnika maratończyka. Odsłona trzecia.

Co nagle to...

Serpentyny Moraskie
Serpentyny moraskie
Ostatni maraton skończył się dla mnie nie najlepiej. Przebiegłam, ale cóż to był za bieg. Ale oczywiście, nie zrażając się, pierwszą myślą na mecie było, że to nie koniec. Co to to nie! Nie dam się. Plan planem - dalekosiężny do tego - więc nie ruszyłam z kopyta. Patrzę sobie teraz w mój dzienniczek biegowy i widzę wielką czarną pustkę po 14 października zeszłego roku. Żadnego biegania. Co więcej - 2 miesiące braku jakiejkolwiek aktywności! Wiadomo, że regeneracja ważna rzecz, ale to była przesada. Do tego nie widziałam perspektyw, by wrócić do biegania. Nie miałam motywacji... Nie umiałam się w sobie zebrać. Czyżby rzeczywiście ten poznański maraton mnie tak wykończył? Nadszedł sobie spokojnie grudzień, ja coraz bardziej rozleniwiona zatapiałam się spokojnie w pierzynkę z napisem: "od jutra zaczynam". A że jutro nie nadchodziło nigdy, więc pierzynka była coraz większa, cięższa i cieplejsza. I pewnego pięknego dnia, ni stąd ni zowąd, kolega podesłał informację o nowym cyklu biegów - Biegi Przełajowe o Puchar Rektora UAM "Serpentyny Moraskie" (http://www.serpentynymoraskie.pl/https://www.facebook.com/SerpentynyMoraskie).

Serpentyny Moraskie
Poznaj Poznań Nocą
Poznaj Poznań nocą
Mnie ogólnie nie trzeba zbytnio namawiać do wysiłku fizycznego i mimo panującego marazmu pomyślałam od razu - czemu nie? To jest ten moment, żeby w końcu się ruszyć. Teraz, albo nigdy. Zapisałam się. Na cały cykl od razu. Pierwszy bieg po 2 miesiącach przerwy? I jak mi poszło? 5 km w prawie 32 minuty. Nie najlepiej, ale też nie tragicznie zupełnie. Zapytacie: I ruszyło? Trening za treningiem? Ale niestety mój dzienniczek biegowy jest bezlitosny i pokazuje kolejny miesiąc przerwy. A wszystko z powodu odkrytej anemii. Zaniedbałam się najzwyczajniej w świecie. Kuzyn, lekarz, widząc wyniki morfologii złapał się za głowę i stwierdził, że z taką krwinką powinnam paść gdzieś na trasie maratonu i nie wstać.  Nie powiem, by mnie to uradowało.


Z Biegiem Natury
Ale chyba było mi potrzebne. W końcu w planach kolejne kilometry - coś należy ze sobą zrobić. Pojawił się cel - pozbycie się tego cholerstwa, a tym samym zapał do działania. Suplementy, zmiana diety i kolejne podejście do treningów - kolejny bieg Serpentyn (tym razem w 29 min) rozpoczął nieprzerwany już szereg aktywności fizycznych wszelakich. Miałam także motywację zewnętrzną - gdzieś w tle cały czas słyszałam głos, który mobilizował mnie do udowadniania, że mogę szybciej, lepiej i więcej :) 



Z Biegiem Natury
I tak sobie historyjka w tym roku szła - w planach maraton poznański w październiku, więc ze spokojem mogłam przygotowywać się do półmaratonu (plan - złamać 1h 50'). I tym samym, chociaż często również za namową zewnętrzną, biegałam sobie w różnych zawodach - a to Serpentyny, a to Grand Prix z Biegiem Natury, a to pierwsze moje biegi na orientację. Wszystko tym razem szło bardzo dobrze - co i rusz poprawiałam czasy, a półmaraton powoli się zbliżał.

6 Półmaraton Poznań
Ale nie o półmaratonie chciałam tu pisać. Całym swoim wywodem zmierzam ku szalonemu pomysłowi, który pojawił się w związku z tak sprawnym powrotem do kondycji. Półmaraton wprawdzie też się do tego przyczynił. Zgodnie z postanowieniami noworocznymi miałam złamać 1h 50' - na metę dobiegłam z czasem 1h 42' 39''. Dodało to mi skrzydeł.

I tak dochodzimy do sedna sprawy. Siedząc sobie pewnego pięknego dnia w pracy (było to w jakiś tydzień po półmaratonie) zaczęłam czytać różne wpisy biegowe i w którymś trafiłam na Koronę Maratonów Polskich (http://www.maratonypolskie.pl/mp_index.php?dzial=1&action=7&code=6705). 5 maratonów (Dębno, Kraków, Poznań, Warszawa, Wrocław) w 2 lata kalendarzowe. Zaintrygowało mnie to - chwyciłam za kartkę i długopis i rozpisałam terminarz tych biegów. Dębno już przeoczone, ale Kraków, Poznań, Wrocław i Warszawa jeszcze nie. Pomysł w głowie zakiełkował, nie było odwrotu - nie lubię rezygnować jeszcze przed, więc stwierdziłam, że innej opcji jak spróbowanie nie ma. A by wszystko miało sens musiałam zacząć od Krakowa. 2 tygodnie przed biegiem. Nie trenowałam pod maraton. Szalona? Przez tydzień gryzłam się z myślami. Nikomu nie powiedziałam, że się zamierzam na to. A szalę przeważyła rozmowa z kolegą w Warszawie, który mi powiedział, że w tym maratonie biegnie. Jak już pisałam - mnie namawiać długo nie trzeba - powiedziałam: ok. I na tydzień przed biegiem się na niego zapisałam. Co z tego wyszło?... To już w następnej odsłonie :)

Koniec odsłony trzeciej.