piątek, 2 sierpnia 2013

Z pamiętnika maratończyka. Odsłona trzecia.

Co nagle to...

Serpentyny Moraskie
Serpentyny moraskie
Ostatni maraton skończył się dla mnie nie najlepiej. Przebiegłam, ale cóż to był za bieg. Ale oczywiście, nie zrażając się, pierwszą myślą na mecie było, że to nie koniec. Co to to nie! Nie dam się. Plan planem - dalekosiężny do tego - więc nie ruszyłam z kopyta. Patrzę sobie teraz w mój dzienniczek biegowy i widzę wielką czarną pustkę po 14 października zeszłego roku. Żadnego biegania. Co więcej - 2 miesiące braku jakiejkolwiek aktywności! Wiadomo, że regeneracja ważna rzecz, ale to była przesada. Do tego nie widziałam perspektyw, by wrócić do biegania. Nie miałam motywacji... Nie umiałam się w sobie zebrać. Czyżby rzeczywiście ten poznański maraton mnie tak wykończył? Nadszedł sobie spokojnie grudzień, ja coraz bardziej rozleniwiona zatapiałam się spokojnie w pierzynkę z napisem: "od jutra zaczynam". A że jutro nie nadchodziło nigdy, więc pierzynka była coraz większa, cięższa i cieplejsza. I pewnego pięknego dnia, ni stąd ni zowąd, kolega podesłał informację o nowym cyklu biegów - Biegi Przełajowe o Puchar Rektora UAM "Serpentyny Moraskie" (http://www.serpentynymoraskie.pl/https://www.facebook.com/SerpentynyMoraskie).

Serpentyny Moraskie
Poznaj Poznań Nocą
Poznaj Poznań nocą
Mnie ogólnie nie trzeba zbytnio namawiać do wysiłku fizycznego i mimo panującego marazmu pomyślałam od razu - czemu nie? To jest ten moment, żeby w końcu się ruszyć. Teraz, albo nigdy. Zapisałam się. Na cały cykl od razu. Pierwszy bieg po 2 miesiącach przerwy? I jak mi poszło? 5 km w prawie 32 minuty. Nie najlepiej, ale też nie tragicznie zupełnie. Zapytacie: I ruszyło? Trening za treningiem? Ale niestety mój dzienniczek biegowy jest bezlitosny i pokazuje kolejny miesiąc przerwy. A wszystko z powodu odkrytej anemii. Zaniedbałam się najzwyczajniej w świecie. Kuzyn, lekarz, widząc wyniki morfologii złapał się za głowę i stwierdził, że z taką krwinką powinnam paść gdzieś na trasie maratonu i nie wstać.  Nie powiem, by mnie to uradowało.


Z Biegiem Natury
Ale chyba było mi potrzebne. W końcu w planach kolejne kilometry - coś należy ze sobą zrobić. Pojawił się cel - pozbycie się tego cholerstwa, a tym samym zapał do działania. Suplementy, zmiana diety i kolejne podejście do treningów - kolejny bieg Serpentyn (tym razem w 29 min) rozpoczął nieprzerwany już szereg aktywności fizycznych wszelakich. Miałam także motywację zewnętrzną - gdzieś w tle cały czas słyszałam głos, który mobilizował mnie do udowadniania, że mogę szybciej, lepiej i więcej :) 



Z Biegiem Natury
I tak sobie historyjka w tym roku szła - w planach maraton poznański w październiku, więc ze spokojem mogłam przygotowywać się do półmaratonu (plan - złamać 1h 50'). I tym samym, chociaż często również za namową zewnętrzną, biegałam sobie w różnych zawodach - a to Serpentyny, a to Grand Prix z Biegiem Natury, a to pierwsze moje biegi na orientację. Wszystko tym razem szło bardzo dobrze - co i rusz poprawiałam czasy, a półmaraton powoli się zbliżał.

6 Półmaraton Poznań
Ale nie o półmaratonie chciałam tu pisać. Całym swoim wywodem zmierzam ku szalonemu pomysłowi, który pojawił się w związku z tak sprawnym powrotem do kondycji. Półmaraton wprawdzie też się do tego przyczynił. Zgodnie z postanowieniami noworocznymi miałam złamać 1h 50' - na metę dobiegłam z czasem 1h 42' 39''. Dodało to mi skrzydeł.

I tak dochodzimy do sedna sprawy. Siedząc sobie pewnego pięknego dnia w pracy (było to w jakiś tydzień po półmaratonie) zaczęłam czytać różne wpisy biegowe i w którymś trafiłam na Koronę Maratonów Polskich (http://www.maratonypolskie.pl/mp_index.php?dzial=1&action=7&code=6705). 5 maratonów (Dębno, Kraków, Poznań, Warszawa, Wrocław) w 2 lata kalendarzowe. Zaintrygowało mnie to - chwyciłam za kartkę i długopis i rozpisałam terminarz tych biegów. Dębno już przeoczone, ale Kraków, Poznań, Wrocław i Warszawa jeszcze nie. Pomysł w głowie zakiełkował, nie było odwrotu - nie lubię rezygnować jeszcze przed, więc stwierdziłam, że innej opcji jak spróbowanie nie ma. A by wszystko miało sens musiałam zacząć od Krakowa. 2 tygodnie przed biegiem. Nie trenowałam pod maraton. Szalona? Przez tydzień gryzłam się z myślami. Nikomu nie powiedziałam, że się zamierzam na to. A szalę przeważyła rozmowa z kolegą w Warszawie, który mi powiedział, że w tym maratonie biegnie. Jak już pisałam - mnie namawiać długo nie trzeba - powiedziałam: ok. I na tydzień przed biegiem się na niego zapisałam. Co z tego wyszło?... To już w następnej odsłonie :)

Koniec odsłony trzeciej.







Brak komentarzy :

Prześlij komentarz